Setne urodziny świętowała 19 października 2012 roku parafianka z Wrocławia Berta Fiebig. W czasie niedzielnego nabożeństwa życzenia dostojnej jubilatce złożyli w imieniu całej parafii bp Ryszard Bogusz, kurator Maciej Lis oraz ks. Marcin Orawski. Berta Fiebig jest pierwszą od II wojny światowej parafianką, która dożyła tak sędziwego wieku.
– Przy Bogu stoi jak ptak, który choć czuje drżenie gałęzi, nie przestaje śpiewać, wie bowiem, jak twierdzi św. Jan Bosko, że ma skrzydła – mówi o swej cioci siostrzenica Barbara Baworowska (pełny tekst poniżej). Faktycznie, pani Fiebig, mimo wieku, regularnie co tydzień przychodzi do kościoła, od lat zajmując tę samą ulubiona ławkę z tyłu. Zawsze skromna, cicha, absolutnie nie wyglądająca na swój wiek. – Życzymy, aby Bóg dał Pani jeszcze wiele chwil wśród nas, w zdrowiu i Bożym błogosławieństwie – mówił składając życzenia bp Ryszard Bogusz. Jubilatka otrzymała kosz z kwiatami, a zbór zaśpiewał ulubioną i wybraną przez panią Fiebig pieśń: „Nie bierz nam Ducha swego“ (ŚE 218).
List z gratulacjami przesłał także prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, który napisał m.in.: – Cieszę się, że swoje losy związała Pani z naszym miastem. Wierzę, że każdego dnia odnajduje w nim Pani atmosferę ciepła i przyjaznego domu.
Berta Lena Fiebig – zawsze przyjaźnie uśmiechnięta, kobieta niezamężna, dla niektórych Pani Ciocia, dla wielu po prostu Ciocia. Urodziła się w Chojniku 19 października 1912 roku. Wieś położona jest 75 km od Wrocławia, wśród sosnowych lasów w południowo-wschodniej części województwa poznańskiego. Ten, wówczas znajdujący się pod zaborem pruskim, obszar przywrócono Polsce na mocy Traktatu Wersalskiego w 1918 roku. Na wsi nie było prądu, a na z rzadka przejeżdżający samochód starsi mówili „kusidło”.
Ciocia, jako jedyna z siedmiorga rodzeństwa, na chrzcie otrzymała dwa imiona, ale wystarczyłoby jej jedno to bardziej lubiane, ale prawie nigdy nie używane, imię drugie – Lena.
Szkołę podstawową ukończyła, podobnie jak jej siostry, jako Fiebiżanka. Na zachowanych świadectwach starszego rodzeństwa widnieją dwie grupy ocen. W grupie pierwszej – wychowawczej oceniono sprawowanie uczniów jako bardzo dobre, pilność jako wytrwałą, bądź dobrą, frekwencję jako regularną. W grupie drugiej edukacyjnej wystawiono noty od bardzo dobrej do dostatecznej z dwunastu przedmiotów z religią na czele i językiem niemieckim na końcu. Język polski oceniono w rozbiciu na umiejętność czytania, mówienia i pisania.
Ciocia, jako młoda dziewczyna miała marzenia o lepszym, dostatniejszym życiu przy rodzinie. Nadzieja pojawiła się w 1935 roku, kiedy przybyły z powiatu wieluńskiego Emil Baworowski objął posadę nauczyciela w miejscowej szkole. Wszedł do rodziny poślubiwszy w sierpniu 1939 roku najmłodszą siostrę Gertrudę. We wrześniu wybuchła wojna, prysły wszystkie i wszystkich marzenia. W styczniu 1941 roku na raka zmarł ojciec Fryderyk (ur. 1873) nie doczekawszy moich urodzin w marcu. Ciocia została moją chrzestną matką.
W nieoszlifowanym języku Cioci pojawiają się słowa lśniące jak perełki odblaskiem bardzo odległej kultury wiejskiej, np. wyrażające błogość powiedzenie: „ślebiednie” się najadłam. Jednak nieporadność w słowie i piśmie sprawia, że zdaje się być ona bardziej krucha, przelękniona i bojaźliwa.
W tym różni się od reszty rodzeństwa, zwłaszcza od odważnej siostry Emmy, która za wyprowadzanie Żydów z getta warszawskiego została w 1943 roku osadzona w więzieniu, a na wniosek jednego z ocalonych otrzymała w 1988 roku medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Potrzebująca nieustannej ochrony Ciocia od dawna znajduje oparcie w rodzinie, w porywach nawet ponad dziesięcioosobowej. W powojennym czasie oleśnickim stała na posterunku pielęgnując, karmiąc, służąc tym, którym to było potrzebne, ze szczególnym uwzględnieniem matki Joanny (1879-1962), po wojnie wyrzuconej ze skromnego gospodarstwa oraz niepełnosprawnej siostry Anny (1904-1985). Stopniowo stawała się Ciocia w tejże rodzinie osobą najważniejszą. Piętnaście lat temu, po śmierci ostatniej z rodzeństwa – Emmy, została w Oleśnicy sama. Zabrałam ją więc do siebie do Wrocławia, a wspólna droga rozpoczęła się od walki z chorobami. Najwyższej próby opiekę medyczną roztoczyła internistka Władysława Tobiczyk, następnie włączył się Marek Rząca – onkolog oraz w cieniu stojące farmaceutki – Barbara Głowala i Monika Kukuła. W taki oto sposób pozostająca w zdrowiu Ciocia „hantyruje” w moim domu, a jeśli czasem narzeka, to krótko.
Mocne oparcie dla Cioci stanowi kościół, od zarania dziejów ewangelicki. Przy Bogu stoi jak ptak, który choć czuje drżenie gałęzi, nie przestaje śpiewać, wie bowiem, jak twierdzi św. Jan Bosko, że ma skrzydła.
Panie, pomagaj i błogosław Cioci na dalsze lata jej życia!
Barbara Baworowska – siostrzenica
mo., fot.Iwona Orawska